Mieszko Kubanik

Mieszko Kubanik

23 wrz 2010

Pomachał bezradności

To jest niesamowite uczucie. Kiedy bezbronna, zdana tylko na Rodziców istotka zrobi pierwsze swoje kroki. Jeszcze takie „szczudłowate”, jeszcze niedalekie, – ale już swoje!
Mieszko zrobił to po swojemu, czyli zupełnie samodzielnie. Oczywiście najpierw tygodniami raczkował. Siadał i ruszał dalej. Wstawał, trzymał się czegoś i upadał. Czasem poleciał do tyłu albo zbyt wartko do przodu, co kończyło się krzykiem i sinym guzem. Ale był niezłomny. Zwykle dzieciaka uczy się chodzić. Podtrzymując go dwiema rekami potem „idąc” z nim za rękę. Ale nie Mieszko – on sam decyduje o sobie, dochodzi do swoich rozwiązań. Mówią, że ma to po tatusiu…
Miesiące temu zastanawiałem się, dlaczego tak jest ( w odróżnieniu od świata zwierząt i owadów), że nowo narodzony Człowiek jest tak długo bezbronny. Zdany tylko na bliskich. 20 września 2010 roku Mieszko oddalił się od swojej bezradności.

22 sie 2010

Szczęście dziecka

„Czy chcesz szczęścia swojego dziecka?” Pewnie 100 % rodziców odpowie, że oczywiście! Że bzdurne pytanie! Jak można w ogóle o to pytać! Ja zadaje je jednak celowo. Zainspirowało mnie motto z sierpniowej kartki kalendarza LOVE Rachel Hale TrustBrzmi: 
„TYLKO SZCZĘŚLIWI RODZICE MOGĄ WYCHOWAĆ SZCZĘŚLIWE DZIECI”
Jak w takim razie brzmiałaby odpowiedź rodziców na pytanie – czy są szczęśliwi? Nie, nie z powodu posiadania  dziecka (to kolejna ucieczka od tematu) tylko w ogóle, a szczególnie w swoim związku małżeńskim ( lub wolnym). Obawiam się, że niewiele osób odpowie z równą stuprocentową pewnością, że tak – są szczęśliwi. Mam nadzieje, że później przyjdzie refleksja, jaki jest klucz do sukcesu pt. „szczęście dziecka”.

20 sie 2010

MIŁOŚĆ JEST NIEMIERZALNA

Jedną z większych głupot jakie napotykam w życiu rodzinnym jest stawianie pytania:
 KOGO BARDZIEJ KOCHASZ – TATUSIA CZY MAMUSIĘ?
Ta oceaniczna bzdura jest zresztą powielana – tatuś bardziej kocha Blankę czy Mieszka?
GDYBYŚ MIAŁ (a) WYBIERAĆ, to kogo byś wybrał (a) córeczkę czy synka?
Aż się we mnie gotuje jak słyszę takie hasła.
Miłość jest niemierzalna i NIGDY nie należy dziecka stawiać przed takim pytaniem. Tatuś jest tatusiem a mamusia mamusią. Kocha się ich bo są. Dzieci też kocha się bo są. Jeżeli przy tym są dobrzy, mądrzy i uduchowieni to kocha się ich jeszcze bardziej. Jak bardziej? Patrz punkt podstawowy : 
MIŁOŚĆ JEST NIEMIERZALNA.

31 lip 2010

Wysoki próg łóżeczka

W czasie mojego milczenia wiele się działo i będę wracał do "tamtych" tematów. Ale ponieważ z małym dzieckiem zawsze wiele się dzieje ( o ile zwraca się na to uwagę) zacznę od spraw bieżących. A wśród tych najważniejszą jest samotne zasypianie. Stara sprawa jak świat, światem ale przecież ja tutaj nie odkrywam ameryki, tylko opisuje swój ogląd dorosło-dziecięcego świata.
Mieszko od początku zasypiał w wózku. Niestety w zależności kto go usypiał było to robione różnymi technikami.  Ja znając siebie stawiałem na ...nudę, monotonię jazdy wózkiem tam i z powrotem. Do tego jeszcze preferuje pozytywkę z nagraniem, które ma się kojarzyć z zasypianiem ( na zasadzie odruchów psów Pawłowa).
Poziomka  większe sztuki robiła bo kołysała wózek w poprzek ( wersja hard) lub śpiewała kołysanki (wersja soft). W tym kołysankę tekstowo przez siebie wymyśloną, która proponowałem podnieść do rangi hymnu rodzinnego, ale tak jakoś zaniechane to zostało. Niestety rekwizytem towarzyszącym zasypianiu jest obowiązkowy smoczek i jakaś szmatka - chusteczka ( wcześniej pielucha), do której Mieszko raczej się nie przytula tylko miętosi w rekach lub kategorycznie odrzuca od siebie - prezentując swój charakter i wolę.
No i nastał czas łóżeczka a tutaj wola Mieszka wyszła na plan pierwszy. Oczywiście chcielibyśmy, żeby przynajmniej wieczorem - zasypiał sam z własnej woli. Nie łamie się jego "ja" - sam postanawia zasnąć bo jest zmęczony. Ale gdzie tam! On słania się na nogach, nie wychodzą mu ewolucje, które bez problemu robi w ciągu dnia ale żeby się położyć i zasnąć - to zdarza się rzadko. I nie chodzi tu o nagła samotność, bo czasem bierzemy go do łózka i jest to samo zwalając się z nóg przemieszcza się tylko od mamy do taty a jak zbierze siły to atakuje strefy zakazane - zwisający przewód od lampki, zasłonę, lub lusterka powieszone na ścianie. No i co tu robić? Z jednej strony nie chce mu "łamać" charakteru "zmuszając" go do zasypiania, z drugiej wiem, że on sam się męczy, trze oczy, słania się ale coś go pcha do działania. Ehhh dylematy tacierzyństwa...

30 lip 2010

Trwam w tacieżyńskim!

Miałem przerwę w umieszczaniu notek i zdjęć.
Ale inne sprawy odsunęły mnie od  prywatnej klawiatury.
Zawodowej tez zresztą mało używałem - widać taki okres.
Ale od 17 maja 2010 nic się nie zmieniło - jeżeli Poziomka idzie do pracy ja staje się 200 procentowym kurem domowym, zajmuje się Mieszkiem, piorę, gotuje, sprzątam robię zakupy.
Pisze o tych banałach, bo mogło się by się, wydawać, że był ze mnie wielki tatuś z dużym zapałem i ups...
Zapał szybko minął... Nie - tacieżyński trwa.
Będą też bardziej ciekawsze refleksje - obiecuje!

3 cze 2010

Szczęście

Wczoraj wieczorem było pięknie. Po trudach dniach leżymy już w łóżku. Mieszko między mną a Poziomką. Bez zabawek. O dziwo nie nudzi się. Przemieszcza się między nami czołgając się, raczkując, podciągając rączkami. A to interesują go nogi Mamy ( ma to po mnie :) ), albo klepanie w mój brzuch. Nie ma różnicy między Mamą a Tatą - są              R O D Z I C E. Mieszko obydwoje obdarza swoim cudnym uśmiechem i zainteresowaniem, a rodzice nie rywalizują między sobą, kto bardziej kocha Mieszka lub przez niego jest kochany. Po prostu jesteśmy              R A Z E M, w swoim domu, na swoim łóżku, w swoim szczęściu. Poziomka mówi: "nigdy tego nie miałam". Ja myślę : "ja też".

29 maj 2010

Kur domowy

Jak reagujecie kiedy ktoś chce się umówić z Wami rano? Nie myślę tu o reakcji notorycznych śpiochów - ci zareagują alergią. Ja zawsze dopytuje co to znaczy "rano", bo dla jednego to 6 czy 7 a dla drugiego to 11.00.
Podobnie jest z moim tacierzyństwem. Ktoś mógłby pomyśleć - no cóż taka sytuacja rodzinna . Ona musi do pracy On musi przy dziecku zostać i jakoś przetrwać te 8 do 10 godzin, bez zrobienia krzywdy małemu i ...sobie. Otóż nic podobnego! Przynajmniej w moim przypadku. Ja jestem pełną gębą kurem domowym. Sprzątam, gotuje, piorę, robię zakupy. Trochę teraz mało chodzę na spacery ale spokojnie mogę zrzucić winę na spacery. Oczywiście priorytetem jest Mieszko. Jeżeli nie śpi albo bawię się z nim ( nota bene proszę o pomysły zabaw z 7-miesiakiem) lub "razem" coś robimy. To znaczy tak jak w Polsce. Ja pracuje a Mieszko się przygląda. Statystycznie na tle kraju nie wyglądamy chyba najgorzej mimo 20 lat kapitalizmu. Mieszko zresztą prawdziwie jest zainteresowany rzeczywistością. Zabawki owszem - ale jeżeli obok dzieje się coś "naprawdę" to natychmiast odwraca jego uwagę.
Poziomka mówi mi, ze do niczego nie jest mi potrzebna. Świetnie poradzę i odstresuje 13 - latkę. Przy Mieszku - tylko nie karmie piersią. Prowadzenie domu - betka. Ciasta -też piekę, tyle, że zamiast tradycyjnych męskich zakalców zwykle przypalam nieco ciasto. Nołbady is perfekt :).
Gorzej z moją pracą zawodową...ale to inny temat

27 maj 2010

Dzień Mamy

Wczoraj dzień Mamy. Uroczy.
Dobrze, że jest. Szkoda, że ja nie mogę złożyć życzeń mamie, a macocha ich nie chce, chociaż coś tam z siebie, nieudolnie dała...
Najpierw była moja reakcja - a dzień taty - gdzie? Ale zaraz przypomniałem sobie, że zamknąłem w sobie pewne koło, które w coachingu nazywa się "podróżą bohatera". Właściwie nie miałem mamy a to co "było" naznaczyło mnie traumą na całe życie. Tęsknota za mamą, normalną Rodziną pognała mnie w szybkie małżeństwo i dzieci. Dzieci, którym nie mogłem dać ciepła bo nikt mnie tego nie nauczył. Uciekłem w wieloetatowość, żebym przynajmniej pieniądze przynosił. To nie mogło się skończyć dobrze. Potem inne związki i "obce" dzieci, traktowane jak swoje. Dawałem im co tylko miałem, ale żadne nie zadzwoni, nie zapyta co słuchać czy trzeba w czymś pomóc. I wreszcie nastała era Poziomki, mojej drugiej połowy jabłka.
Kiedy widzę jak Poziomka baraszkuje z Mieszkiem a on jest szczęśliwy - mówię "taką mamę chciałbym mieć". Ale jestem ogromnie wdzięczny Bogu, że tego czego ja nie miałem dostaje przynajmniej  mój syn, a ja mogę troszeczkę się przy  tym ogrzać...

24 maj 2010

Mantra podziękowania

Kumpelka Aga po obejrzeniu tego bloga (zdjęć) stwierdziła: "Śliczny ten Wasz Mieszko". No ...trudno zaprzeczyć. Po chwili dodała stwierdzenie - pewnik "Dumny jesteś..."
Człowiek każde dobre słowo chętnie przyjmie, ale ja zastanowiłem się czy to jest to uczucie?
Bardziej oddaje mój stan  powiedzenie, że jestem szczęśliwy - to tak. Pod tym się podpisuje obiema rękami.
Charakterystyczne jest, że przy modlitwie przeważnie o coś prosimy. Ja od jakiegoś czasu modlitwę - mantrę, zaczynam od podziękowań. Dziękuje za WSZYSTKIE  dary. A konkretnie zacząłem od podziękowań za Poziomkę. Teraz doszedł Mieszko. Mam za co dziękować: czyli szczęście i wdzięczność. Oczywiście są i inne uczucia ale wspólnym mianownikiem są różne odmiany MIŁOŚCI. Inna jest przecież do Poziomki inna do Mieszka inna do Pati. Jeszcze inna do Bogusia, Staszka, Stefana. Inna do "ludzkości". Nie, nie przesadzam. Stałem kiedyś w sklepie mięsnym w kilku osobowej kolejce. Od faceta stojącego przede mną dość mocno śmierdziało. Ludzie odsuwali się a nawet rezygnowali. Nie był pijany. Był śmierdzący. Kupował trochę okrawków z wędlin. Kiedy płacił wymsknęła mu się z ręki kula inwalidy. Gdybym ja również się odsunął, lub zrezygnował to kto by mu ta kulę podał?
Podobno Kochać trzeba wszystkich. W takim razie nie jestem ideałem i nawet do niego nie dążę. Mam powiedzonko, że chwasty należy wycinać albo..wychowywać. Więc wszyscy ze złymi uczynkami niech nie liczą na moją pobłażliwość. Mimo, że miłość jest najważniejsza.

22 maj 2010

Moje zwycięstwo czy Mieszka?

Odniosłem sukces. Mieszko nie bardzo chciał jeść przed południem w czasie moich "dyżurów" sam na sam :).
A w czwartym dniu mojego tacierzyństwa zjadł pięknie kaszkę, a po kilku godzinach "obiadek" ( to taki przecier warzyw i delikatnego mięsa). Chełpiłem się tym! Ale zaraz potem przyszła refleksja: Mieszko miał prawo jakoś objawiać, wyrażać swoje problemy. A jego świat przecież się "zawalił". Mama była na wyciągnięcie ręki 7 miesięcy, 9 miesięcy (ciąża) był tak blisko, że bliżej się nie da. A tu nagle nie ma MAMY! Jest tata , na którego widok się uśmiecha, ale to nie to! Stwierdzam więc, że egoistycznie (przynajmniej w 1 dniu) zajęty bylem swoim stresem tymczasem prawdziwy stres i to jeszcze bardzo uzasadniony przezywał mój syn! Jak na taką sytuację był bardzo dzielny. A swoją drogą ciekawe jest na ile rodziców ( i jak często) jest stać na spojrzenie na świat oczami, zmysłami i rozumem swojego dziecka. Ja staram się to robić i rekomenduje to innym. O wiele więcej rozumie jeżeli przyjmuje także perspektywę dziecka. I przynajmniej - dzięki temu - popełniam nieco mniej błędów.

20 maj 2010

Duża nagroda

Duża nagroda mnie spotkała po powrocie Poziomki z pracy. Powiedziała:"To nie ten chłopak! Uśmiechnięty, rozgadany, skory do zabawy." A przedtem po przebywaniu ze mną 10 godzin był poważny, "znieruchomiały", smutny?
To wszystko moja wina. Postanowiłem być super tatą :) Tylko pomyliło mi się to z super-hi-fi automatem do obsługi Mieszka. Wszystko precyzyjnie na czas, wszystkie potrzeby zaspokojone, przewidywanie zdarzeń i uprzedzanie ich, 200% bezpieczeństwa ( poduszki) itd. itp. Artur "zapomniał", że najważniejsze jest, żeby Mieszko był radosny i szczęśliwy a nie "dobrze obsłużony". Na szczęście potrafię sam się skołczować ( od coachingu). W rezultacie powstał nie super hi-fi automat do obsługi, ale kochający Ojciec. Gadający z dzieckiem ( po naszemu :) ) , baraszkujący z nim, organizującym zabawy, skory do wygłupów. Tak wiem - nawet przemoczony pampers może zaczekać jeżeli akurat jesteśmy zajęci świetną zabawą. W rezultacie dostałem wspaniałą słowna nagrodę od Poziomki!

17 maj 2010

Refleksje po pierwszym dyżurze...

Mój pierwszy dyżur skończył się po 14.00. Wróciła Poziomka. Mieszko akurat spał.
Zaczęło się kiepsko. Noc była nerwowa a rano zobaczyłem plecy wychodzącej do pracy Poziomki i syna - obok w łóżku. Jakby...porzuconego. Wyskoczył mi w wyobraźni bzdurny obrazek "okna życia". Faktem jest, że Poziomka i Mieszko od 5 października byli nierozłączną parą..:) . Najwyżej godzina, dwie przerwy na załatwienie spraw na mieście. A tu nagle ponad 8 godzin...Mieszko nie płakał ale po powrocie Mamy nie przywitał Jej radośnie...Miał żal? Oswajał się jak gdyby...Natomiast na powrót siostry zareagował normalnie - hałasem i usmiechem. Ale siostra "znikała" prawie codziennie.
Ale miały być refleksje...
Pierwsza jest taka, że dzisiaj byłem śmiertelnie poważny. Nie baraszkowaliśmy jak normalnie - było wypełnianie obowiązków. Nie zwracałem na to uwagi ale chyba nie zasłużyłem na jego ani jeden - czarodziejski uśmiech. No ale jak miał się uśmiechać skoro ja byłem śmiertelnie poważny? Mieszko "był" sobą po powrocie obu moich Kobiet. Pokrzykiwał, śmiał się. Bo w naszym domu jest RADOŚĆ , ale muszą być wszyscy. Wtedy się dopełniamy. Nie robię Poziomki i Pati odpowiedzialnych na UŚMIECH  ale coś w tym jest. Plus moja duża kreatywność przy Dziecku jakoś psu na budę się zdaje. Bardziej myślę o jego bezpieczeństwie niż o nowych wspaniałych zabawach. Chyba muszę to zmienić...Jutro dyżurujemy dalej :)

Pierwsze kłopoty..

No i zaczęło się! Synek smacznie spał, ale wiadomo było, że jak się obudzi będzie głodny. Miałem instrukcje działania napisaną przez Poziomkę : 3 łyżki stołowe i tak dalej...Normalka. Budzi się. Próbuje go karmić. Ale Mieszko nie chce - Mieszko wie lepiej :) - no tak, jest cały przelany! Ale to przecież nie ja jeszcze zakładałem pieluchę! Nic to nie daje (zrzucanie odpowiedzialności). Przebrać trzeba i już! Niestety apetyt minął i tylko kilka łyżeczek udało mi się mu wsadzić do buzi. Teraz bawi się sam ( musi się nauczyć!) a ja wylewam swe żale. Ale spoko. Do kaszki wrócimy, a obiadek domowy mamy gotowy! Tylko czy uda mi się trochę popracować?

Zaczęło się od powodzi

Powódź nie była w pielusze Mieszka, ale w mieście. Obie moje Kobiety miały kłopot z dotarciem do pracy i szkoły. Trzeba było iść dookoła bo Wątok wylał i zwykłą droga była nie do pokonania. Ale o tym wiedziałem później. Tacieżyński zaczął się dla mnie o 5.30, 17 maja 2010 roku. Poziomka wyszła do pracy a ja zostałem z dziećmi - 13 letnią Patinką i 7 miesięcznym Mieszkiem.
Zapisałem tą datę i porę bo nie uciekałem od dziecka broń Boże, zostawałem nawet sam na kilka godzin. Ale to jakby przejściowa sprawa. A teraz - pełna odpowiedzialność...
Pati da sobie doskonale radę sama - choć mleko jej przegotuje. No i opanuje jej stres z nadzwyczajną drogą (powódź) do szkoły.
Mieszko też jest OK. Wedle instrukcji Mamy - Poziomki - najpierw zrobiłem mu herbatkę. Trochę pobaraszkowaliśmy i poszedł spać. Ja mam czas na inaugurację bloga. Już nastawiłem wodę do przegotowania na kaszkę. Zaraz się zacznie...